niedziela, 18 lutego 2018

Prolog - O co w ogóle chodzi i dzień z wakacji

  Christiana, tak przynajmniej nazywają mnie bliscy, Rollen. Nie jestem najszczęśliwszą osobą na świecie; z powodu problemów rodzinnych znęcają się nade mną w szkole.
  Problemów rodzinnych? Tak. Gdy miałam osiem lat, moi rodzice zginęli w wypadku, więc pod swoje skrzydła przyjęła mnie ciocia Crew, siostra mojej mamy. Niestety, była osobą o bardzo wątłym zdrowiu i nie dawała rady wychowywać zrozpaczonego dziecka, więc przekazała mnie dalszej rodzinie - ciotce Millsy i wujowi Zrykowi. Nie byli, i nadal nie są, tym zachwyceni, ale przyjęli mnie z otwartymi ramionami. Nie są źli, ale... Mają beznadziejne podejście do młodych ludzi. W końcu są starym małżeństwem, które nie nadaje się na rodziców, a poniekąd zostali zmuszeni nimi zostać dla mnie.
  Przez całe gimnazjum Marckize i jej banda znęcały się nade mną, poniżały, a czasem nawet biły. Wujostwo zauważyło moje problemy i poszło z nimi do dyrektorki. Na jakiś czas sprawa ucichła.
  By wrócić ze zdwojoną siłą, ale wtedy już umiałam ukryć ból i sińce.

  Teraz są wakacje przed pierwszą klasą liceum. Wszelkie obrażenia zniknęły, a ja mam doskonałą okazję, by wypocząć i stworzyć "nową twarz".
  Kiedyś miałam długie włosy, teraz ścięłam je "na chłopaka". Kiedyś ubierałam się modnie i ładnie, teraz zakładam to, co akurat wyjmę z szafy. Postanowiłam się zmienić. Zrobiłam sobie tatuaż na plecach przedstawiający wolnego orła, przefarbowałam włosy na blond, uwolniłam się i zostałam "Christą".
  Ciocia i wuj zlękli się, kiedy zobaczyli mnie w nowej postaci, ale nie zganili czy odrzucili. Ciotka stwierdziła nawet, że krótkie włosy mi pasują, tylko szkoda tych pięknych ubrań.
  Kochałam ich. Byli mi bliscy i dbali o mnie.
  Obiecałam sobie, że gdy pójdę do liceum (niestety, Marckize też tam się poszła, ale bez koleżanek) nie będę już tą samą, słabą Christianą, nie będę sprawiać przykrości wujostwu i zadbam o oceny. Nie będę szukać przyjaźni, skupię się na niesprawianiu problemów. Będę nową, silną sobą.

  By uczcić moje ukończenie gimnazjum, ciocia postanowiła, że wynajmiemy od jej koleżanki domek nad jeziorem. Wuj nie miał żadnych sprzeciwów, więc wylądowałam na nad jeziorem.
  Było gorąco; prawie trzydzieści stopni Celsjusza w cieniu. Usadowiłam się na kocu pod, dającą przyjemny cień, lipą i spoglądałam na wuja, który, jakieś trzydzieści metrów ode mnie, na drewnianym pomoście łowił ryby. Ciocia robiła obiad w kuchni.
  Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w śpiew ptaków, pluskanie wody, szelest liści...
  Nawet nie wiem kiedy dokładnie zasnęłam. Ale czułam się wspaniale, budząc się sama z siebie na miękkiej trawie, od której odgradzał mnie tylko koc.
  Spojrzałam w niebo, na którym skrzyło się słońce, nie przysłonięte przez żadną chmurkę.
  Pogoda idealna na kąpiel - pomyślałam i jednocześnie postanowiłam, że wieczorem popływam.
  Leżałam wygodnie rozmyślając, gdy usłyszałam, że wujek stoi na ganku i woła, że obiad już podany. Odkrzyknęłam, że już idę i niechętnie wstałam. Kiedy tylko wyszłam z pola zacienionego przez rozłożyste drzewo, czułam się jak wampir. Koszulka na ramiączka odsłaniała oparzone słońcem ramiona, które teraz przypomniały o swojej boleści. Otrzepałam od piasku odsłonięte od połowy uda nogi, orientując się, że tylko połowa mojego ciała korzystała z kocyka i podreptałam do drewnianego domku.
  W środku uderzył mnie jak zwykle zapach drewna i chłód, którego teraz tak bardzo brakowało. Przeciągnęłam się, wzdychając ciężko i poszłam do kuchni.
  Domek była nieduży; niewielka kuchnio-jadalnia, większa sypialnia, która służyła też jako salon, mały pokoik i łazienka z prysznicem. Więcej nam nie było trzeba - większość czasu spędzaliśmy na dworze.
  - Cześć, Christiano! - zawołała ciocia Millsy i wskazała jedno z czterech krzeseł. - Usiądź.
  - Jestem Christa, ciociu, Christa - przypomniałam i zajęłam miejsce naprzeciwko wuja. Przede mną stało pysznie pachnące spaghetti.
  - Och, postaram się już nie zapomnieć - odparła i usiadła po mojej lewej. - A teraz zajadajcie, bo oczami to na pewno nie zjecie!
  Uśmiechnęłam się tylko i zakręciłam na widelcu parujący makaron. Tak jak podejrzewałam, jedzenie było diabelsko pyszne. Jak zwykle zresztą.
  - Przepyszne, kochanie, naprawdę - powiedział wuj do cioci, która zerknęła na mnie szukając potwierdzenia. Wydałam z siebie tylko proste "yhm", bo nie mówi się z pełnymi ustami.
  Ciocia wręcz się rozpływała, a to, że poprosiłam o dokładkę na pewno wzmogło to uczucie.
  Gdy zjadłam powiadomiłam ich, że idę się przejść. Nie mieli nic przeciwko, bo byliśmy tutaj już kilka dni i zdążyłam poznać okolicę.
  Posmarowałam się kremem przeciwsłonecznym, by reszta mojego ciała nie podzieliła losu ramion i wyszłam z domku ubrana w jasnozieloną koszulkę na ramiączka i jeansowe szorty. Na stopach miałam klapki. Chciałam iść bez telefonu, ale wuj stwierdził, że mam go zabrać. Westchnęłam, wzięłam komórkę i ruszyłam w kierunku lasu.
  Szłam szeroką leśną drogą. Wyglądało na to, że ktoś ostatnio nią jechał - i to w kierunku polanki, którą sobie znalazłam. Nie mówiłam o niej nikomu, ale nie wykluczone, że ktoś inny też ją znał.
  Od domku do mojej miejscówki droga miała jakieś półtora kilometra, co, nawet jakbym musiała biec, nie sprawiłoby mi większego problemu, bo trenuję samoobronę i szermierkę, a do tego biegam. Nie raz to się przydało, gdy trzeba było uciekać lub uniknąć bardziej dotkliwych siniaków. Westchnęłam przeciągle, przypominając sobie nieprzyjemnie wspomnienia.
  Niedaleko polanki zobaczyłam samochód terenowy zaparkowany obok drogi, pomiędzy zaroślami.
  Spróbowałam to zignorować i dalej maszerowałam na polankę. Na miejscu, jak się spodziewałam, już ktoś był. Już chciałam się odwrócić i sobie pójść (co będę komuś przeszkadzać?), ale chłopak siedzący na trawie zawołał mnie.
  - Hej, kto tam? - spytał. Odwróciłam się w jego stronę; miał ładną twarz, ciemnozielone oczy, a spod czerwonej czapki wystawały czarne włosy. Był zapewne w podobnym wieku co ja. Uśmiechnęłam się krzywo. Nie miałam zbytnio chęci, by rozmawiać ze "ślicznym chłopcem".
  - Ja - mruknęłam, podchodząc bliżej. - Cześć...?
  - Cześć, jak się nazywasz? - spytał, wstając. - Ja jestem Lucas. - Wyciągnął rękę w moim kierunku. Wydawał się zbyt przyjazny...
  - Mam na imię Christa - odparłam niegłośno i podałam mu rękę. Miał silny uścisk.
  - Nigdy cię tu nie widziałem, a spędzam tutaj każde lato. Skąd jesteś?
  - Z daleka. Przyjechałam z rodziną nad jezioro kilka dni temu - powiedziałam. - A tak w ogóle ile masz lat?
  - Mam za tydzień siedemnaste urodziny. Po wakacjach idę do drugiej klasy liceum - Uśmiechnął się szeroko i usiadł na trawie. - A ty?
  - Mam szesnaście lat. W tym roku zaczynam liceum - odparłam i usiadłam po turecku na trawie, w miejscu w którym stałam.
  - No, wiesz, że to najlepszy okres w życiu? - spytał półżartem. - Przyjaciele, prawdziwa miłość, plany na przyszłość! Po prostu zajebioza.
  Parsknęłam śmiechem.
  - A co, u ciebie to wygląda inaczej?
  - Jak trafisz do szkoły ze swoją gimnazjalną nemezis, to nie jest tak kolorowo - odparowałam, wciąż rozbawiona. Nie miałam ochoty tłumaczyć mu, że znęcano się nade mną.
  - Babskie wojny... - westchnął z udawanym zrezygnowaniem. - Ciągnie za włosy, pomaże umalowane czółko, rozpowszechni obraźliwe plotki, w które nikt nie uwierzy... Ech, po męsku, to by była jedna bójka, a potem przyjaciele na zawsze!
  Zaśmiałam się. Zbierała się we mnie gorycz, ale nie okazałam jej, bo w końcu Lucas nie wiedział o moich problemach.
  - "Babskie wojny" są dużo bardziej poważne! - zawołałam kontynuując żart. - Nie wiesz o tym, bo jesteś chłopakiem!
  - Bo zaraz ci uwierzę - odburknął i wybuchnął śmiechem, zawtórowałam mu, a potem nie mogliśmy uspokoić oddechów.
  - Jesteś całkiem w porzo - stwierdził z ogromnym uśmiechem, więc nie sposób było go nie odwzajemnić.
  - Wzajemnie - odparłam ze śmiechem, Dobrze mi się rozmawiało z tak szczerą i prostolinijną osobą. Wiedziałam, że nie powiedział o sobie wszystkiego, ale ja również tego nie zrobiłam.
  - Gdzie urzędujesz? Odprowadzę cię - postanowił.
  - Półtora kilometra stąd. Nie kłopocz się - odparłam. Po pierwsze, chciałabym uniknąć pytań typu: "Kto to jest?", "Gdzie się poznaliście?". Po drugie, nie chcę, by wiedział gdzie pomieszkuję, bo w końcu jest mi tak naprawdę obcy.
  - Mogę cię podwieźć - upierał się.
  - Odnoszę wrażenie, że po prostu nie chcesz się rozstawać - rzuciłam żartem i oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
  - Masz bardzo rozbuchaną wyobraźnię - stwierdził. - Dobra, jak nie, to nie. Ja już spadam. Cześć! - Uśmiechnął się szeroko i poszedł w kierunku swojego jeepa.
  Gdy usłyszałam ryk silnika, uświadomiłam sobie, że nie spytałam Lucasa o numer. Westchnęłam tylko i ruszyłam w kierunku domku, żałując, że odmówiłam podwózki.
  Skrzywiłam się, widząc, że słońce coraz bardziej chyli się ku zachodowi. Musieliśmy gadać dość długo. Przyśpieszyłam kroku i już po pół godzinie byłam pod przyjemnym cieniem lipy.
  Ciocia zafundowała mi truskawki w śmietanie z cukrem, więc szybko zjadłam je ze smakiem i udałam się pływać, póki jeszcze świeciło słońce.
  Wuj pozwolił mi się pluskać koło dwudziestu minut, a potem wygonił mnie, by dalej łowić ryby. Poszłam do swojego pokoiku i przebrałam się w pidżamy, czytałam przez jakąś godzinę i w końcu zaczęłam zasypiać. Nie pamiętam, żeby coś mi się śniło.




  Witam, jestem Lenyuu, a to mój pierwszy blog z opowiadaniem/książką. Mam nadzieję, że Christa World zostanie ciepło przyjęta. Miałam niemały problem ogarnąć tę stronkę, ale kiedy się to udało, poszło jak z płatka. Zawsze staram się kreować postacie, które będą miały wady i zalety, nie będą szablonowe, jednak nie zawsze to wychodzi. To jest początek mojej opowieści, w którą włożyłam dużo serca.
  Jakbym popełniła jakiś tragiczny błąd (szczególnie logiczny!), proszę zwrócić mi uwagę.
  Dziękuję, za przeczytanie i na razie!